Stary Alfer napompował koła, wsiadł na rower i o dziwo rama się nie złamała
.
Kurcze jak się tym jeździ? - podumał Alfer.
Przecież już od 10 lat nie siedziałem na rowerze! Ale cóż tam, droga była z górki więc koła zaczęły się toczyć pod znacznym ciężarem kierowcy. Rower toczył się coraz prędzej, więc Alfer postanowił dla poczucie większego spokoju wypróbować hamulce.
O rany! Ale słabo hamują - pomyslał Alfer przeklinając lekko pod nosem. Nie było już jak hamować ale na szczęście droga w Łazach czasem biegła pod górkę więc grawitacja została powstrzymana.
Okazało się, że droga w Łazach jest wyasfaltowana dalej niż sięgają granicę terenu zabudowanego. Zaciekawiony Alfer postanowił sprawdzić jak daleko sięga asfalt. Niestety było nieco pod górkę, więc Alfer musiał skorzystać z największej przerzutki w swoim błyszczącym zielonym rowerze. I tak było ciężko, ale dał radę, w końcu przejechał dopiero kilometr. Droga przecięła w poprzek wzniesienie i pojawiła się skała Brodło w Szklarach. Asfalt zaniknął, ale po 300 metrach pojawił się ponownie. Znowu pojawiła się chęć skorzystania ze zjazdu, hamulce piszczały przeraźliwie niczym ranny zwierz, rower mimo to nabierał prędkości. W końcu pojawiło się wypłaszczenie i kościół w Szklarach z pięknym obrazem Najświętszej Panienki, która jak widać miała w swojej pieczy szalonego rowerzystę. Jakoś Alferowi nie chciało się jechać pod górkę do Jerzmanowic, więc postanowił obrać kurs na Dubie, gdzie również liczył się ze zjazdami. Niestety przejeżdżając przez Szklary stary Alfer musiał pokonać kilka wzniesień. Przerzutka była na największym przełożeniu ale Alferowi było mało i tak przekręcił manetkę, że mu spadł łańcuch.
Zepsuło się? - zapytała miejscowa starowinka przechodząc obok.
Naprawię, tylko się mi łańcuch zaklinował - zamruczał pod nosem Alfer. Na szczęście udało się zreperować rower i można było dokonać zjazdu do Dubia. W Dubiu był sklep spozywczy, ale Alfer uświadomił sobie, że jest bez grosza przy duszy, bo portfel zostawił w Łazach. Na szczęście w plecaku pluskało pół butelki mineralnej. Alfer posmutniał i stwierdził, że wodę trzeba będzie racjonować. Słońce grzało niemiłosiernie, dochodziło południe. Z Dubia Alfer skręcił na Radwanowice i niestety kolejna górka, tym razem przekraczająca niewielkie przecież możliwości ociężałego rowerzysty. Podjeżdżając na raty udało się wspiąć sapiącemu i spoconemu Alferowi.
Uff, połowa trasy za mną - pomyslał Alfer. W Radwanowicach było skrzyżowanie, które Alfer postanowił przejechać na wprost obierając poniekąd słuszny kierunek w stronę doliny Będkówki. Doświadczenie jednak podpowiadało, że drogi asfaltowej tam nie ma. Potem jednak okazało się, że i ta nieasfaltowa się szybko skończyła i trzeba było się przedzierać przez pole kukurydzy. Alfer skorzystał jednak z sytuacji i posilił się kukurydzą - był w końcu sierpień, czas jej dojrzewania. To nic, że kukurydza pastewna, chciało się pić więc Alfer wysysał ją korzystając z odrobiny wilgoci. W końcu udało się dotrzeć do Brzezinki. Niezawodny nos Alfera kierował go nadal prosto. Gdy Alfer dojechał przez wieś do znajomej dróżki już wiedział, że skręt w lewo to upragniona droga do doliny Będkówki. Na tej drodze panował ruch. Co chwilę mijały go inne rowery, jadące szybciej. Na szczęście nie zwracały uwagi na rozklekotany rower Alfera, który zgubił gdzieś wcześniej na polu kukurydzy śrubkę mocującą jego przedni błotnik. Rower hałasował, ale dzięki temu od razu było wiadomo, że jedzie pojazd uprzywilejowany. To fakt, bo zderzenie się z takim ciężkim pojazdem mogłoby mieć przykre konsekwencje dla drugiej strony. O mało zresztą do takiego zderzenia nie doszło - na prawidłowo jadącego Alfera najeżdżał jakiś wariat z kamerą w ręku. W końcu odbił on w swoją stronę i o mało nie fiknął koziołka.
Jak jedziesz baranie! - z taką typową dla kierówców odzywką Alfer rzucił w stronę niedoszłego filmowca. Reżyser nie odpowiedział więc Alfer mógł kontemplować się widokiem Sokolicy. Wody w butelce było coraz mniej, wodospad Szum pogłębił jego pragnienie, ale Alfer nie mógł się jej napić.
Jeszcze kilkaset metrów i będzie źrodełko - pomyślał Alfer i resztkami sił ruszył w górę doliny. W końcu jakimś cudem udało się mu dotrzeć do źródełka. Od razu jego twarz pojaśniała, napił się krystalicznie czystej wody i napełnił butelkę. Przed Alferem był jeszcze ostatni etap podróży - wspinaczka do Łaz wąwozem pod Zbędową. Tu rower służył jedynie za podpórkę zmęczonego Alfera. Nie dość, że stromo, to jeszcze ten upał. W końcu pojawił się asfalt u upragnione Łazy. W lodówce czekało już piwo.
I po przeczytaniu opowiadania filmik:
http://www.youtube.com/watch?v=rel6ETBbu6E&feature=youtu.be&html5=1