Ogólnie temat jest dość złożony. Dużą rolę odgrywają tutaj ustawienia monitora w stosunku do nastawów wyświetlacza w aparacie. Z mojego doświadczenia wynika, że wyświetlacze w aparatach często żyją swoim własnym życiem i niewiele ma to wspólnego z realnym oddaniem barw czy też kontrastu. Monitory komputerowe też świecą tylko tak dobrze jak sami je zestroimy. Moim zdaniem dość dobrym sposobem na zestrojenie monitora (w domowych warunkach) jest wydrukowanie czy też wywołanie czegoś w rodzaju karty testowej - to taki obraz kontrolny na którym są podstawowe barwy plus skala szarości. Na tej podstawie kalibrujemy monitor - kontrast, nasycenie i jasność ustawiamy tak żeby jak najbardziej przypominały to co widzimy na tej karcie. Po takim zabiegu olewamy to co pokazuje nam wyświetlacz w aparacie
a to czy fotka ma złe czy dobre barwy i np. kontrast oceniamy tylko na podstawie monitora.
Na wyświetlaczu aparatu warto kontrolować rozpietość tonalną na podstawie histogramu. Wystarczy dbać o to by wykres mieścił się proporcjonalnie biorąc pod uwagę środek poziomej osi a nie bedziemy mieć raczej problemow z kontrastem.
Drugi temat to proces zgrywania zdjęć. Nejlepiej zgrywać fotki w postaci surowej, tzn. czytnik, karta do środka i heja pliki do kompa. Znając obecne tendencje programistów do naprawiania i usprawiania wszystkiego, nawet tego co nie jest popsute:) możliwe jest, że soft którym sciągasz fotki do kompa ma coś co je "niby" naprawia w trakcie kopiowania.
Kolejna sprawa to sama optyka aparatu. Sam miałem obiektyw, który przy długich ogniskowych tracił kontrast i robił tzw. mydło
- szybko się go pozbyłem...
Jak widać przyczyn może być kilka.